wtorek, 30 grudnia 2014

Wszystko czerwone.

Znacie tę książkę Chmielewskiej? ;) To takie luźne skojarzenie z kolorystyką moich ostatnich cudotworów, które nareszcie zostały skończone i uwiecznione na fotografii. 

Niniejszym prezentuję:

Szkatułka na biżuterię dla miłośniczek drobnego inwentarza i stylu retro. W środku szkatułki trzy przegródki i lusterko oraz szufladka. Wykończenie matowe woskiem:






Pudełko z hiszpańskimi tancerkami dla pięknej tancerki Oli. Oj, długo nad nim siedziałam, okazuje się, że prostota zawsze się sprawdza, pierwsze pomysły są najlepsze, a poprawianie wszystkiego w nieskończoność nic konstruktywnego nie wnosi.




 
PS. Mogę wracać do pudełka dla mojej córeczki. Tylko, tak sobie myślę, może jednak umyję tę podłogę, co?...

sobota, 27 grudnia 2014

Święta, święta... i znów bałagan ;)

Otóż to. Nareszcie wrócił dawny porządek rzeczy. A raczej, żeby być uczciwą, nieporządek. Święta za nami, można bezkarnie rozłożyć się na stole kuchennym z całym majdanem. Testuję nowe farby, które przyniosło mi (na moją prośbę) Dzieciątko. A ponieważ mąż zakupił dla mnie dziś hurtowe ilości akrylowych farb w Lidlu, mogę się bawić i testować i porównywać :) Jak mam być szczera, nie zauważyłam jakiejś znaczącej różnicy w jakości pomiędzy farbami z marketu a super profesjonalnym produktem za jakieś kosmiczne pieniądze. Nie ma szału, jeśli chodzi o jakość krycia. Kolorystyka jest ciekawa, ale do uzyskania chałupniczymi sposobami. Drogie farby mają cudowną konsystencję gęstej śmietany, a akryle raczej się leją. Na pewno jest różnica w połysku - profesjonalne farby dają idealnie matowe wykończenie, akryle dają powierzchnię bardziej satynową. Być może jestem jeszcze za słaba w te klocki, ale znaczącą różnicę zauważam przede wszystkim w cenie ;) 

Zaopatrzona w farby wreszcie zabrałam się za pudełeczko dla mojej córeczki, które obiecuję jej od czerwca. Będzie do bólu cukierkowe, wróżkowo - kwiatkowo - serduszkowe, w sam raz dla młodej damy ;) 
W szale działania, (nadrabiam bowiem poświąteczne zaległości a i mogę wreszcie oddać się realizowaniu swoich fantazji, a nie prac o tematyce świątecznej), udało mi się też przerobić szkatułkę, z którą walczyłam długi czas, a której to walki efekt mnie nie zadowalał. Zamiast bluszczu na brązowoszarym tle, będą motywy ornitologiczno - botaniczne na tle czerwonym. Jeszcze się z tym nie uporałam, ale sądzę, że niebawem będę się mogła pochwalić rezultatami. Okazuje się, że technika decoupage'u lubi pewną nonszalancję, a zbytnia dbałość o szczegóły (do której niestety mam skłonności) lubi odbijać się czkawką, bo im bardziej chce się coś dopracować, tym większe prawdopodobieństwo, że coś się spieprzy. Zretuszowana szkatułeczka będzie więc udawać stary, wyświechtany, ale cenny przedmiot. Pewne niedociągnięcia i nierówności tylko dodają całości uroku, a papier z ptakami i różami, jak od początku przeczuwałam, stwarza niezwykły, nieco romantyczny klimat.

piątek, 19 grudnia 2014

O molach i grzybkach.

A jednak, jak co roku, obsesja przedświątecznego sprzątania i mnie dopadła ;) Jest przecież o wiele przyjemniej, gdy zetrze się kurz, a w pokojach pachnie świeżością. Nie oznacza to bynajmniej, że odkopałam stół kuchenny, do niego jeszcze nie dotarłam. Odkryłam natomiast miejsce, w którym zamieszkały mole, a którego od dłuższego czasu nie mogłam znaleźć. Otóż upodobały sobie suszone grzybki ;) Jakie szczęście, że zachomikowałam ich jeszcze trochę (grzybków, nie moli!) w słoju na lodówce, będzie z czego zrobić farsz do uszek, będzie też grzybek do świątecznej kapustki z grochem.
Tymczasem zakwas na barszczyk zdążył nabrać mocy urzędowej, i dziś lub jutro zleję go do butelek. 
Przyszedł też czas na ostateczne rozprawienie się z podarunkami, w końcu i stół kuchenny przydałoby się wygrzebać na powierzchnię. 
Dziś zaprezentować mogę dwie rzeczy:

ozdoby choinkowe, które dziś prawdopodobnie zawisną tam, gdzie powinny, zamiast zajmować miejsce na parapecie:






szkatułka w kolorach lawendowego zmierzchu zrobiona na specjalne zamówienie kuzynki męża:





No. To teraz spokojnie mogę wrócić do sprzątania!

niedziela, 14 grudnia 2014

O szkarłacie barszczu i hiszpańskich tancerek

Wrzucić zdjęć wczoraj już się nie udało. Utknęłam na pudle z motywami tańca, którego widmo powoli spędza mi sen z powiek. Ma być w kolorach ognia - czerwieni, żółci i pomarańczu. Wczoraj już byłam całkiem blisko, kolorystyka była idealna, ale do liściastego, jesiennego tła, ogniste hiszpańskie tancerki nijak nie pasowały. Pudło ostatecznie wygląda zupełnie inaczej, niż planowałam,(poprzestałam na tle), i trafiło w zupełnie inne (ale jakże wdzięczne) ręce.
Spędziłam za to cudowny wieczór z mężem, przyjaciółką i dzieciakami przy barszczyku (na bardzo gęsto, bo cała płynna zawartość się wygotowała), pizzy i innych pysznościach. Poznałam również przepis na drinka, którego skład i konsystencja niebezpiecznie kojarzą mi się z jajecznicą. Udało mi się też wstawić zakwas na barszczyk (jak to było? Idą święta, tak?), który powolutku zaczyna nabierać pięknego szkarłatnego koloru.
Mogę się również wreszcie pochwalić efektami pracy ostatnich tygodni, które prezentuję poniżej:

Zestawik zdobiony techniką decoupage, w kolorach złota, złamanej bieli, z delikatnymi wzorami kwiatowymi. W skład zestawu wchodzą: chustecznik, świecznik, zakładka do książki, mydełka:








Zestaw drugi składa się z trzech świeczników, zakładki do książki oraz mydełek zdobionych w motywy różane. 








Zdjęcia udostępniam dzięki uprzejmości nieocenionej i bardzo zdolnej Aliny Luterek :)

sobota, 13 grudnia 2014

Idą święta.

Acha, zaczyna się. Czuję, jak dopada mnie przedświąteczna panika. Znacie to? 
Spoglądam na tę moją zawaloną kuchnię (zawalona przedświątecznie, materiałami do produkcji i pakowania upominków), na chaos szerzący się w całym domu i tłumaczę sobie: czy posprzątam, czy nie, święta i tak się odbędą. I nim się człowiek obejrzy, będzie po nich. Niemniej jednak, zjeżdża się z daleka rodzina i człowiek chciałby ludzi po ludzku ugościć. Póki co, robią się dla nich prezenty. Kilka już nawet gotowych, (jeśli się uda, wrzucę później zdjęcia, żeby się pochwalić). I mimo, że nie lubię tych świąt, (wierzcie, czy nie, ale chciałabym na nowo nauczyć się beztrosko, po dziecięcemu nimi cieszyć), radość sprawia mi robienie prezentów (otrzymywanie również, a jakże), wkładam w to mnóstwo serca i zaangażowania. Lubię patrzeć na radość obdarowanych osób. Tylko nie wiem, jak to się dzieje, że co roku czasu na przygotowanie wszystkiego jest coraz mniej? 

A propos.... Miało nie być kulinarnie, ale... kisi się barszczyk. Pycha! A za 11 dni dnia zacznie przybywać!
Może jednak te święta nie są takie złe? ;)

środa, 10 grudnia 2014

Piernikowy ludzik.

A jednak zacznę od kulinariów - cud, jak się patrzy ;)
W obliczu chęci dekorowania pierniczków, jaką nieoczekiwanie wykazało moje starsze dziecko, musiałam przełamać swoje opory i zabrać się za pieczenie świątecznych ciasteczek. Przepis znalazłam w świetnej dziecięcej książeczce "Mama, tata, patelnia i ja". Foremkę w ubiegłym (?) roku dostaliśmy w bonusie od pewnej sieci telefonii komórkowej jako wolontariusze WOŚP. Udało się wygospodarować trochę przestrzeni na kuchennym stole (uwierzcie, nie było to łatwe, jest obecnie zawalony materiałami do produkcji upominków świątecznych) i zrobiłam kilka blach pierniczków (jedna spalona partia poszła na stratę). Uzbrojone w tę jedną, jedyną foremkę (niektórzy znajomi zarzucili mi potem, że zabrakło akcentów muzycznych w tej radosnej twórczości), kilka zleżałych akcesoriów do zdobienia ciast oraz przepis na lukier ze starego zeszytu Babci Lusi ochoczo zabrałyśmy się do zdobienia. Oto rezultaty:












 
Nie są to może dzieła sztuki, ale ubawu było co niemiara, a i gęby znajomych się śmieją na widok tych cudaków. Niezadowolonych z braku akcentów muzycznych pocieszę, że cały czas towarzyszyły nam dźwięki kolędy "Jingle bells" granej przez migoczący kolorowymi gwiazdkami budzik mojego dziecka (prezent od Mikołaja, a co!). I tylko ciągle zastanawiam się, czemu uporczywie wraca do mnie cytat z bajki niegdyś często czytanej córeczce: "Biegnij, biegnij, nogami fikaj, lecz nigdy nie dogonisz piernikowego ludzika".

wtorek, 9 grudnia 2014

W moim magicznym domu...

Jest w moim domu takie magiczne miejsce, w którym dzieją się cuda.
W miejscu tym powstają przedmioty, które tworzę z niczego, ubierając je w kształty, jakie podpowiada mi wyobraźnia. Niekiedy ożywiam jakiś stary rupieć, który dostaje ode mnie drugie wcielenie, nowe kolory, czasem również nowe przeznaczenie. Czasem szlifuję zapamiętale kawałek drewna, a potem robię z niego jakieś mniej lub bardziej użyteczne cacko. Innym razem ślęczę z igłą w dłoni i zszywam sznurki z koralikami, a potem okazuje się, że wychodzą z tego całkiem fajne kolczyki. 
I choć tym magicznym miejscem jest kuchnia, stołu kuchennego na ogół nie widać, zaś cuda kulinarne zdarzają się najrzadziej. Niemniej i one się trafiają, a dzieje się to za sprawą męża, który gotuje najlepszy pod słońcem rosołek ;)
Największym cudem jednak jest to, że w dzikim pędzie, pomiędzy pracą, ogromem domowych obowiązków a radosnym obciążeniem jakie niesie ze sobą bycie mamą, udaje mi się zwolnić, zatrzymać, zatracić rachubę czasu. Mogę wreszcie pobyć ze sobą i wtedy, mimochodem, powstaje coś, co cieszy oczy, a co nazywam cudotworami

Zapraszam Was zatem do tej magicznej krainy cudów i do cieszenia się wraz ze mną tym małym okruchem mojego świata!