wtorek, 10 lutego 2015

O jajecznicy z atramentem

Spędziłam trochę czasu w moim rodzinnym mieście. Czas przeznaczony na uporządkowanie rzeczy po Mamie był też czasem pewnych wspomnień i sentymentalnych wycieczek. Również wycieczki w dosłownym tego słowa znaczeniu, gdyż wybrałam się na spotkanie z przyjaciółmi w emeryckim klubie, a tak dokładniej - w jednym ze starszych lokali w tym mieście, z którego okna wypadł niegdyś Rafał Wojaczek, a w którym poznali się moi rodzice. Ot, takie babskie spotkanie, na jakie od dawna nie ma czasu. Ważne tym bardziej, że spotkałam się z Małą, która obecnie mieszka daleko, daleko, a z którą ostatnio widziałam się - wstyd przyznać - w listopadzie 2013 roku. Trochę czasu minęło, świat się zmienił, tylko my ciągle takie same ;) 

Specjalnie na to spotkanie szykowałam dla niej drobny upominek - kolczyki w kolorze jej oczu. Zwykła mawiać, że ma oczy koloru... jajecznicy z atramentem... jeśli wiecie, co mam na myśli. Nie wiecie? Poważnie? Wobec tego zerknijcie na zdjęcia poniżej. 
Okazało się, że kolor doskonale pasuje nie tylko do jej oczu, ale również do koloru jej paznokci. Mam nadzieję, że upominek, choć to naprawdę drobiazg, przyniesie jej trochę radości. 






To ulga spotkać kogoś po tak długim czasie i przekonać się, że pewne rzeczy się nie zmieniają. Że rzucony abstrakcyjny żart zostanie w locie podchwycony. Że wspomnienie ulubionej knajpy z czasów licealnych jest żywe nie tylko w mojej pamięci. Do teraz trudno odgadnąć, jak na powierzchni jednego większego pokoju mogło się zmieścić tyle osób. Myślę sobie, że albo nasz świat był taki mały, albo to miejsce w jakiś magiczny, niezrozumiały sposób rozciągało się, by pomieścić wszystkie Ważne Osoby. Ba! Zdarzało się, że odbywały się tam niezłe koncerty, a to już naprawdę nie byle co, skoro perkusja zajmowała dobrą 1/3 powierzchni...

Cudownie jest wiedzieć, że ciągle w sercu ma się miejsce dla Tych Ważnych Osób. I jeszcze piękniejsza jest świadomość, że ciągle ma się swój kącik w ich sercach i pamięci.



poniedziałek, 9 lutego 2015

Odeszłaś, Mamo

Dziś jest inaczej, niż zwykle. Piszę z pustego, cichego, zimnego domu, osieroconego przez moją Mamę. To trudny dla mnie czas. Odeszła za szybko. Nagle, choć przecież spodziewałam się tego odejścia. Choroba przysporzyła jej cierpień i odbierała nam ją po kawałku. Teraz przyszedł czas zmierzenia się z tym, co po niej pozostało. Jest tego sporo, zawsze zdumieniem napełniało mnie chomicze usposobienie mojej Mamy, zapewne wynikające z faktu, że niejednokrotnie doświadczała braku. Znajduję masę różnych rzeczy, mniej lub bardziej przydatnych. Niektóre bardzo przypominają mi Mamę, widzę ją w tym czy w innym ubraniu,zaś niektóre są zupełnie bezosobowe, czy raczej - bezpańskie. Żadne z nich nie ma jej zapachu :( Nie słyszę też dźwięków brzmiących jak Mama. Jej głosu, nerwowego zapalania zapalniczki, kaszlu (który przyprawiał mnie za każdym razem o zawał), telewizora, który grał bezmyślnie na okrągło (a który przyciągał mnie zawsze jak magnes, pewnie dlatego, że w domu nie używam tego śmiesznego pudełka), radia, które brzęczało, czasem równocześnie z telewizorem. Nie czuję też zapachów gotowanego przez nią wyśmienitego jedzenia. Tak to jest. Rzeczy stają się strasznie samotne i opuszczone, gdy właściciel od nich odchodzi, gdy je porzuca.
Tak więc. Marznę w tym domu, domu szczęśliwego dzieciństwa, nieco mniej szczęśliwej, licealnej młodości, i (nie)zupełnie parszywych lat dorosłości (parszywych, bo świadomych, a nie parszywych, bo jednak starałam się wychwytywać te jaśniejsze momenty, zawsze, wbrew rozsądkowi wierząc, że jeszcze będzie przepięknie, a przynajmniej normalnie...).

W czasie grzebania  w tych wszystkich rupieciach natknęłam się na kolczyki, które nie tak dawno zrobiłam dla Mamy w technice haftu sutaszowego. Znalazłam je w pudełku na biżuterię (też zrobionym przeze mnie, kiedyś na święta), w najpiękniejszym, aksamitnym pudełeczku. Zobaczcie, to jest kawałek mojej miłości do mojej Mamci...