piątek, 20 października 2017

O święcie dyni i martwych rzeczach, króre czasem bywają martwe jeszcze bardziej

Tak to już bywa. Planujemy jedno, wychodzi całkiem co innego. 

Obiecałam starszej córce półki na książki z drewnianych skrzynek. Półki
o tyle niezbędne, że mój mały mól książkowy ma owych książek niezliczone ilości, wszystkie obdarza wielką miłością, a im większą, tym bardziej młodszy szkodnik lubuje się w ich zrzucaniu z półek, do których akurat ma dostęp....

Śpieszno mi było, by z nimi zdążyć, zanim po tej stronie brzucha pojawi się trzeci już, mały, despotyczny ssak. Wpierw brakło mi papieru ściernego,
a jakoś nie po drodze mi było, by go kupić. Gdy w końcu mąż się zlitował
i poczynił spory zapas rzeczonego, młodsza córka zgłosiła zapotrzebowanie na... dynię. Bo widzicie Państwo, w przedszkolu mojej gwiazdeczki nie obchodzi się (dzięki Bogu) Halloween ani nie organizuje się balu Wszystkich Świętych. Tam świętuje się, ku mojej uciesze, dzień dyni. Inicjatywa ma na celu oswojenie dzieciaków ze strachami wieku dziecięcego, takimi jak ciemność, pająki, nietoperze oraz... smakiem dyniowych babeczek, które maluchy samodzielnie przygotowywały. Pomysł super, tylko coś za późno dowiedziałam się, że obowiązuje dyniowy strój, którego, jak na złość,
w żadnym sklepie znaleźć nie mogłam.
Cóż matce pozostało? Zarzucić wszystkie swoje szydełkowe roboty, odłożyć na bok szlifierkę oscylacyjną i przegrzebać ścinki filcu w poszukiwaniu odpowiednich kolorów, by uszyć z nich broszkę.

Efekt godzinnej pracy może nie jest powalający, ale zadowalający na pewno, bo dziecko do przedszkola poszło w stroju ze stosownym dyniowym akcentem. 








A skrzyneczki? Cóż, czekają nadal, bo rzeczy martwe martwieją nieraz jeszcze bardziej, a do tego miewają czasem coś do dodania od siebie. Tym razem szlifierka odmówiła współpracy, po prostu przestała działać.

Może to znak, że na tydzień przed porodem powinnam się zająć raczej moim szydełkowym zającem, niż warczącą szlifierką?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz