Jeśli w listopadzie 2015 sądziłam, że z czasem będzie łatwiej, byłam w błędzie. Gdy
z macierzyńskich pieleszy wpada się w wir zawodowych obowiązków
i pracuje się naraz w 4 miejscach, udziela tu i ówdzie i jeszcze łączy się to z ogarnianiem domu i rodziny oraz z pasją, nie ma mocnych, na coś człowieka musi w końcu braknąć. Zabrakło mnie ostatecznie tutaj, czego fejsbuk nie omieszkał mi kilkakrotnie wypomnieć...
z macierzyńskich pieleszy wpada się w wir zawodowych obowiązków
i pracuje się naraz w 4 miejscach, udziela tu i ówdzie i jeszcze łączy się to z ogarnianiem domu i rodziny oraz z pasją, nie ma mocnych, na coś człowieka musi w końcu braknąć. Zabrakło mnie ostatecznie tutaj, czego fejsbuk nie omieszkał mi kilkakrotnie wypomnieć...
Nie oznacza to jednak, że Cudotwórnia zawiesiła działalność.
O nie! Poszerzyła nawet nieco swój zasięg, ponieważ pod tym szyldem odbywały się zajęcia kreatywne dla dzieci oraz pań, pod skrzydłami Raciborskiego Centrum Kultury. Podczas tych cotygodniowych (w przypadku dzieciaków) i comiesięcznych
(w przypadku pań) spotkań powstawały różne cuda z drewna, filcu, papieru, styropianu, masy solnej, cekinów, i co tylko. Było zabawy i radości co niemiara.
O nie! Poszerzyła nawet nieco swój zasięg, ponieważ pod tym szyldem odbywały się zajęcia kreatywne dla dzieci oraz pań, pod skrzydłami Raciborskiego Centrum Kultury. Podczas tych cotygodniowych (w przypadku dzieciaków) i comiesięcznych
(w przypadku pań) spotkań powstawały różne cuda z drewna, filcu, papieru, styropianu, masy solnej, cekinów, i co tylko. Było zabawy i radości co niemiara.
Dlaczego było? Ponieważ, gdy już z grubsza wpadłam w rytm łączenia wszelakich obowiązków, przekorny los po raz kolejny zesłał mi, ku ogólnej uciesze (a mojej konsternacji), Kinder Überraschung. Innymi słowy przeszłam w stan spoczynku i wróciłam do moich domowych radości
i (na szczęście rzadziej) smuteczków. Dzidziuś przyjdzie do nas niebawem i pewnie znów wywróci wszystko do góry nogami. Ale dzięki temu, że zostałam niejako przykuta do domu (nie te lata
i nie to zdrowie...), mogłam nauczyć się czegoś nowego i te umiejętności rozwijam konsekwentnie.
i (na szczęście rzadziej) smuteczków. Dzidziuś przyjdzie do nas niebawem i pewnie znów wywróci wszystko do góry nogami. Ale dzięki temu, że zostałam niejako przykuta do domu (nie te lata
i nie to zdrowie...), mogłam nauczyć się czegoś nowego i te umiejętności rozwijam konsekwentnie.
37 lat. Tyle zajęło mi opanowanie (w podstawowym zakresie, póki co....) sztuki szydełkowania. Moją niedościgłą mistrzynią w tej materii była moja Mama, która wielokrotnie próbowała mnie wdrożyć
w tajniki tej sztuki. Ze skutkiem dość mizernym, bo choć mniej więcej wiedziałam, o co chodzi, potrafiłam zrobić łańcuszek, słupek i półsłupek, to jednak ciągle wychodziły mi jakieś potworki. Nie wiedziałam, na co patrzeć, co liczyć, na co zwracać uwagę, skutkiem czego szydełko wprawiało mnie w niesłychaną irytację i szybciutko porzucałam to zajęcie. Często, (przyznam się Wam nawet, nie tak dawno), jeszcze zanim zabrałam się na serio do roboty. Aż tu nagle, moi mili, nastąpiło w mojej głowie "klik". Coś zaskoczyło. Nie wiem, czy czynnikiem odpalającym były hormony związane
z ciążą, czy potrzeba (wewnętrzna i niezmiernie głęboka), by przyodziać ulubioną laleczkę mojej młodszej pociechy, czy niedosyt zajęć związany z odcięciem od zawodowych spraw. Tak czy inaczej, po 37 latach zaskoczyłam i zaczęłam powolutku coś tam dziergać. A jak już udało się zrobić dwie sukieneczki (dwie, ponieważ starsza córka zażyczyła sobie kreację dla swojej umiłowanej króliczki, Norci), postanowiłam rzucić się na głęboką wodę. Od wielu lat bowiem marzyłam, by nauczyć się robić szydełkowe maskotki. Jakież było moje zdziwienie, że Amigurumi jest sztuką tak.... łatwą! Oczywiście daleko mi do mistrzyń, ciągle przecież się uczę, ale mam też miłe poczucie, że już nie mam się czego wstydzić. I, wierzcie lub nie, opanowanie podstaw zajęło mi... dwa dni!
W związku z tym po blisko dwóch latach od ostatniego wpisu: TA-DAAAAM! Prezentuję kilka
z moich pierwszych szydełkowych dzieł. Mam nadzieję, że ucieszą oko i wywołają uśmiech na twarzach szanownych Czytelników!
Na dobry początek drugi wykonany przeze mnie miś. Pierwszy, nieco jeszcze niezgrabny, niech pozostanie sekretnym przyjacielem mojej Pierworodnej. Sukieneczka to tak naprawdę wprawka
w robieniu różnych ściegów. Nieco koślawa, ale.... dałam radę!
Moja
chluba - miś w spodenkach na szelkach, które nie są radosną
improwizacją, tylko powstały
z konkretnego projektu zaczerpniętego z Youtube, który znajdziecie: tutaj
z konkretnego projektu zaczerpniętego z Youtube, który znajdziecie: tutaj
Zostały tylko nieco zmodyfikowane przez dodanie szelek. Fajne, prawda?
Tutaj dwa misie. Wygląda na to, że dosyć się zakolegowały :)
To tak naprawdę trzeci zwierzak przeze mnie wykonany. Króliczka Klarą zwana, a wykonana na wzór ukochanej Króliczycy Norki.
Króliczka Bunia. Sweterek projektu Reginy Groleau, zaczerpnięty
z kwietniowego numeru magazynu Mollie Potrafi. Cudownie, że są takie magazyny!
z kwietniowego numeru magazynu Mollie Potrafi. Cudownie, że są takie magazyny!
Na dobry początek tyle, ale obiecuję, że już wkrótce podzielę się innymi cudotworami!
Cuda, podziwiam! :)
OdpowiedzUsuń